I Święta, i zima generalnie, to jest okres wzmożonego kupowania. Prezenty, ciepła kurtka, nowe buty narciarskie… Mam wrażenie, że jakoś tego więcej niż latem. A wiecie co Wam powiem? Nam to bardzo rzadko czegoś nowego potrzeba. Lubimy zużywać do końca.
I nie ma w tym jakiejś wielkiej ideologii: że konsumpcjonizm jest zły, że pieniądz, że coś tam. Nie znoszę zakupów i wydają nam się złem koniecznym. Jak dzieci przetrą wszystkie skarpetki – no jasne, że trzeba kupić nowe. Jak nam padnie aparat – wiadomo, że trzeba wymienić część na nową, działającą. Ale to, że ciuch ma dziurę, albo że jest stary – nie jest dla mnie argumentem za tym, żeby wybrać się na zakupy.
W ogóle: co to są dziury? Co oznacza dziura w swetrze? Rozumiem, w kurtce przeciwdeszczowej – wtedy można się zmoczyć. Albo w bucie na pięcie – może być niewygodnie. Ale czy dziura powinna dyskwalifikować ciuch? Tak to się przyjęło w dzisiejszych czasach. Mama się złości, jak widzi w moich ubraniach dziury. Albo – co gorsza – w ubraniach dzieci. Co to za rodzic, który nie dopilnuje, żeby ubranie dziecka było śliczniutkie i wyprasowane? A ja tego jakoś nie czuję.
Dużo myśleliśmy o tym w takim Vanuatu czy w Tonga. Czuliśmy się na miejscu, w naszych – ciągle tych samych, obciętych nożyczkami, czy ze śliczną dziurką – ubraniach. Na wyspach nie było nikogo, kto nosiłby ciuch bez dziury. A mają przecież igły i nitki, każdy umie zaszyć dziurę w spodniach. Tylko po co? Co to zmienia?
Wiecie, w Berlinie tak trochę jest. Że wygląd (czy to ubranie, czy to fryzura, czy to makijaż bądź jego brak) – nie są wyznacznikiem. Albo przynajmniej są mniejszym niż w Polsce. Że, kiedy rozmawia się w metrze z nowo poznanym człowiekiem, można nie wiedzieć, czy to bezdomny czy wykładowca uniwersytecki. Bardzo to lubię. Taki powiew wolności i mniej szufladek.
Że maluję się wtedy, kiedy mam na to ochotę. A nie – na czym się na przykład w Warszawie łapię – za każdym razem, kiedy wychodzę z domu. W Warszawie nie ma opcji, żeby do poważnego teatru pójść ot tak, jak się stoi. W Berlinie – owszem. Dziury w spodniach, czy nawet butelka piwa w ręku, nie jest problemem, kiedy chodzi się po galerii sztuki.
A na te wszystkie przemyślenia mnie naszło dziś, jak chodziłam od sklepu do sklepu, szukając prezentów na nasze berlińskie przedświąteczne spotkanie z przyjaciółmi. Pomyślałam, że skoro idę do sklepu, to sprawdzę, czy nie muszę dziewczynkom niczego kupić. Ale ostatnio od dzieci przyjaciół dostały worek ubrań już na tamte za małych. Skarpetki też ostatnio Tom dokupił. Dziurkę w ukochanym kaloszu (na zdjęciu) zakleiliśmy taśmą. I przecież mamy kasę na nowe kalosze. Ale po co kupować nowe, skore te są jeszcze ok?
Nasza książka już do kupienia!
Stało się! Wydaliśmy książkę: "Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej".
Zobacz, poczytaj, może zamów tutaj »
26 Comments
Dziekuję Ci za te przemyślenia…:) już myślałam, że to ja jestem „inna”…;)
Fantastyczna strona, pozdrawiam:)
Dzięki!
Też nie mam problemu z brakiem makijażu, czasem po prostu nie chcę mi się go nakładać Nie znoszę też prasować, to czasochłonna syzyfowa praca! Wolę wydawać na nowe bilety lotnicze niż ubrania. Podoba mi się Wasze podejście! Pozdrawiam z Irlandii całę Rodzinkę bez granic!
Buzka do Irlandii!
Ja to nie lubię chodzić po sklepach. Zazwyczaj nic mi nie trzeba. Ale jak już idę po sklepach to się okazuje, że może to bym kupiła, a może tamto… Wszystko takie ładne… Czasem nawet się skuszę i przymierzę. A wtedy się okazuje, że na mnie już nie takie ładne i tylko czas mi uciekł… Bez sensu :)
No ładne ładne! I nawet przez chwile czasem cieszy :)
To w Polsce są właśnie takie dziwne przekonania, że trzeba być cool i w ogóle, a tak naprawdę tego nie chcemy. Robimy to tylko po to by nie wyróżniać się z tłumu :)
Pewnie nie tylko w Polsce, ale na bank bardziej w Polsce niz w Niemczech, whyever!
Nie do konca sie zgodze…Moze jest to kwestia tego,ze mieszkamy w regionie rolniczym,gdzie pelno wiosek i malych miasteczek,a nie w duzym miescie…Ale…Zapisujac syna do niemieckiego przedszkola ,cieszylam sie,ze dzieci sa tu ubrane bardziej na luzie niz w Polsce tzn. brak tu koszul i niedzielnych sukienek (nie znosze takich nowych i drogich ubran,bo ograniczaja swobode; plamy z trawy i buraczkow sa u nas na porzadku dziennym,wiec niedzielnych ubran tez nie mamy). Ubralam syna w wygodne bawelniane dresy i na wstepie dowiedzialam sie,ze nie wolno dzieciom przychodzic w dresach. Za to buty na zmiane powinny byc crocsopodobne. Kiedy okazalo sie,ze w Niemczech chlopcy siusiaja na siedzaco, to te nieszczesne dzinsy z guzikami,rozporkami i rajtuzami pod spodem byly powodem porannych buntow:) makijaz tez nie jest tu mile widziany (co akurat mnie cieszy,bo nawet nie potrafie sie porzadnie umalowac),ale czasem chcialabym ubrac cos nowego,a to tez nie wydaje sie mile widziane…co prawda nikt nic nie moze nakazac czy zakazac,ale jednak chodzi o to,zeby sie nie wyrozniac.mysle,ze to kwestia tego,ze jestesmy jedna z nielicznych obcokrajowych rodzin i byc moze z troski kazdy tu zabiega o to,zebysmy sie jak najszybciej zasymilowali i przestali wyrozniac w czymkolwiek.poczawszy od tego,ze obiad je sie o 13 a sniadanie o 7:30, poprzez krytyke za kupno dzieciom hustawek za ostatnie pieniadze ,bo nalezy zawsze miec odlozone pieniadze na koncie,skonczywszy na tym,ze nie mozemy wypuszczac kota w deszczowy jesienny dzien do ogrodu,bo dostanie kataru…jest tylko jedna roznica miedzy dobrymi radami tu a w polsce:zawsze towarzyszy im usmiech,nikt nigdy na nikogo nie podnosi glosu. ale innosc,nawet ta w drobiazgach, nie jest jednak mile widziana.zaluje,ze nie mozemy pozwolic sobie na podrozowanie w waszym stylu,chcialabym pokazac swoim dzieciom,ze innosc jest naturalna i to ona prowadzi do rozwoju,zanim naucza sie od spoleczenstwa,ze to jednak cos, co nie jest mile widziane..
Znów się z tobą zgadzam! :D mamy trójkę dzieci, najstarsze 20 miesięcy i do tej pory kupiłam dla nich w sklepie rękawiczki i jedną koszulę (białą) oraz na ciuchach dwa kombinezony zimowe. Za białą koszulę zapłaciam prawie 40 zł i stwierdziłam że to jednak jest przegięcie… Ciuchów mamy masę, od przyjaciół i znajomych i rodziny i to jest ekstra. Myślę że jak nie ma potrzeby to wydawanie na szmaty jest bez sensu..
Znowu się cieszę :) (czy to Ewa z rynku poznańskiego? :))
Też za to kocham Berlin ;-) Tylko czemu on tak daleko od mojego Rzeszowa :(
A już myślałam, że tylko ja nie lubię zakupów i codziennego malowania. Kiedyś miałam bardzo dużo ubrań i kosmetyków, a nie miałam się w co ubrać. Teraz mam mniej i staram się mieć jeszcze mniej, a problem w co się ubrać zniknął. I tak moje ulubione dżinsy, to te najbardziej znoszone i dziurawe. Pozdrawiam :)
:))
Popieram! Tez nie przepadam za lazeniem po centrach handlowych i kupowaniem, uwielbiam za to secondhandy i pchle targi (w Danii niezwykle popularne). Ale pamietajmy – rynek musi sie krecic, a jest napedzany nie przeze mnie tylko wlasnie dzieki tym co kupuja nowe i wyrzucaja lub oddaja dobre rzeczy! Dobrze ze sa i tacy i tacy – entuzjasci nowych i markowych oraz ci co lubia uzywane i sprane.
A dziury lubie, plam za to niebardzo!
No ja plam tez nie za bardzo :)
Zgadzam się w każdym punkcie, oprócz tego o teatrze. Ubiór wyraża też nasz stosunek do kogoś. Dlatego na urodziny do cioci nie przychodzimy w dziurawych ciuchach. Dlatego do teatru, gdzie dla nas występują aktorzy, przychodzimy ubrani schludnie i elegancko. Pokazujemy, że szanujemy, że doceniamy.
Ubiór nie jest ważny, oczywiście. Też kupuje skarpetki, gdy już ze starych wyrosną albo są poprzecierane. Ale są jeszcze drobne konwenanse. I one nie są złe. Są częścią naszej kultury.
Też to lubię na zachodzie, że wykładowca wygląda „normalnie”. Ale w Polsce też raczej tak jest. „Wielki, drogi zegarek nosi kelner”. (Bez obrazy). Ale czy to też nie jest jakaś moda, konwencja, sposób na bycie „cool”?
Za każdym razem, gdy zaczynamy wpadać w jakąś konwencję, przypinamy sobie nową gębę.
Czyli wykładowca, który wygląda normalnie pokazuje studentom, ze ich nie szanuje? Dlaczego aktorom powinniśmy pokazywać, ze ich samych i ich pracę szanujemy, a.. no nie wiem.. profesorom właśnie nie? Gdzie jest róznica? (tylko dopytuję o ciąg logiczny :)
Każdy. To dotyczy każdego. Zawsze. Ale jednak na premierę do teatru ubieramy się inaczej niż na wykład. Na wykładzie wystarczy być schludnym, czystym. A na premierze – ubranym wieczorowo, elegancko.
W tekście przywołano sytuację w teatrze i do tej się odniosłam.
Moim zdaniem, ubieranie się zbyt na luzie, niechlujnie, jak bezdomny, z premedytacją to zwykła nonszalancja i kolejna gęba. Nic więcej.
Po prostu są pewne granice. Też nie kupuję ubrań dla kupowania. Uważam, że o ile się da (moje dzieci rosną szybciej niż ubrania się zużywają zwykle), trzeba rzeczy zużyć. To dotyczy zabawek, ubrań, butów, wszystkiego. Marnotrawstwa nie trawię. Zawsze ubranka można oddać, przekazać dalej. Zabawki zresztą też.
I maluję się, kiedy mam potrzebę i ochotę.
Ale na premierę ubiorę się elegancko – jak już w końcu dzieciaki podrosną i dokądś wyjdę. I to nie jest konsumpcjonizm. Chłopców też uczę, że są okazje, sytuacje, kiedy ubieramy się elegancko. Nie w nowe rzeczy. W rzeczy specjalne. I już.
P.S. Często słyszę w sklepie, że coś jest dla mnie za drogie. A nie jest. Bo na zakupy nie muszę się ubrać elegancko. ;) Mimo że nie mam dziur ani plam, to usłyszałam takie teksty od sprzedawców. ;) Może za brak makijażu? A może za dwójkę dzieci u nogi? ;)
Bingo Aniu!!! W teatrze aktorów należy szanować? ( Nawet tych co jeżdżą po pijanemu?) Bo co – bo to sztuka „wysoka” i bilety coraz droższe, a wykładowcy nie? A sprzedawczyni ze sklepu nie trzeba szanować? Może chodzi raczej o czystość, to się zgodzę, ale czy jestem w sukience czy w spodniach z dziurą ( modne zresztą ostatnio) nie ma znaczenia!!! Podam przykład kiedyś w kaloszach hunter chodziłam tylko w stajni, teraz weszły na salony, nosi się do spódniczek w deszczowy dzień w biurze, w tym sezonie najpopularniejsze botki to…jodhpur – buty do jazdy konnej (niskie)…. elegancja? nigdy bym tego tak nie nazwała…
Kocham teatr i operę. Bardzo często uczestniczę w przeróżnych przedstawieniach, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Nie mam czasu, ani ochoty w jakiś szczególny sposób stroić się z tego powodu. Nie uważam, że lans na widowni jest wyrazem szacunku dla artystów… Mój szacunek to nic innego, jak moja obecność na przedstawieniu. Byłam zachwycona, gdy po koncercie w filharmonii berlińskiej zobaczyłam sporą grupę melomanów wsiadających na rowery…Natomiast w Polsce, gdy pochwaliłam się, ze udało mi się zdobyć bilet do mediolańskiej La Scali, pierwsze pytanie i często ostatnie, było: W co zamierzasz się ubrać?? Mało kto zapytał, na jakie przedstawienie wybieram się… Nieźle się ubawiłam, gdy puściłam wodzę fantazji i zaczęłam opowiadać o przeróżnych, wymyślnych kreacjach!!! A z drugiej strony, może te wystrojone osoby mają ubaw ze mnie, że wyglądam tak zwyczajnie…a niech im tam… :) Pozdrawiam
Konsumpcjonizm ogarnął polskie społeczeństwo! Najgorsza dla mnie warszawska galeria, w której jeśli masz dziurawy sweter, wezmą Cię za żebraka, to Galmok :( Ale co tu dużo mówić, doszliśmy do etapu: zastaw się, a postaw…
Hmmm. No ja tez to czasem czuję w sklepach: szalik i czapka mają niedopadowany kolor? To coś nie tak! :)
Co do ciuchów to po części zgadzam się z Autorką bloga, po części jednak też z Kingą :)
Bo z jednej strony sama stawiam na wygodę i własne upodobania lub nastrój. Ubieram się czasem „jak leci” (szczególnie, jak wychodzę z domu w pośpiechu!), czasem według nastroju, np. w jakiś szczególny kolor (np. dziś humor niebieski, więc ciuchy niebieskie) lub fason koszulki/bluzy. Nie przeszkadza mi też chodzenie w jednych spodniach albo bluzie przez cały tydzień, bo ważne żeby ciuch nie śmierdział, był wygodny i uwaga, najważniejsze, CIEPŁY ;) Należę do zmarzluchów i to jest m.in. wyznacznikiem zawartości mojej szafy.
Ostatnio jestem jednak w trochę niezręcznej sytuacji, bo w szkole próbne egzaminy i należałoby elegancko wyglądać… A tu zimno. Mój ciepły sweter nie należy do galowych i dziwnie tak zakładać go na białą bluzkę z kołnierzykiem. Ale cóż, zimno, katar – wybrałam sweter – o wiele bardziej troszczę się o zdrowie na święta niż galowy wygląd i przychylne opinie nauczycieli. A z drugiej strony, czy superkrótka czarna miniówa innych koleżanek jest bardziej galowa niż moje proste czarne dżinsy…?
A w sprawie makijażu to w ogóle mam inną filozofię: niewygodne toto, nie używam i dobrze mi bez tego! Czasem jednak zastanawiam się, czy noszenie makijażu jakoś wpłynie w przyszłości na pozytywny lub negatywny odbiór mojej skromnej osoby przez pracodawcę… Jako poważnego, dobrze prezentującego się pracownika…
Może ktoś zna odpowiedź? Jak to jest u was w pracy? Czy makijaż lub jego brak zmienia stosunek do człowieka w pracy?
Pozdrawiam,
Marta
Ja też zawsze zużywam do końca. I nie wiem, czy jest w tym jakaś ideologia… W sumie po prostu nie lubię kupowac czegoś, jeśli nie jest potzrebne, bo mam to i jeszcze nadaje się do używania. A takie kupowanie dla mody czy też kupowanie, bo tanie nie jest okej, bo lepiej zaoszczędzić sobie i raz na jakiś czas kupić porządnie, gdy się zepsuje. Albo po prostu wspomóc innych.