„Czy to prawda, że Wasze dziewczynki są wcześniakami??“ – zaczynał się mail, którego niedawno dostałam. „Naprawdę? I wszystko z nimi dobrze? I to znaczy, że z moim małym też może być dobrze…, kiedyś…?“. To właśnie ten mail zmotywował mnie, żeby opowiedzieć Wam też naszą smutniejszą historię.
Tak, nasze dziewczyny to wcześniaki. Obie. Hania urodziła się, ważąc 1800g, a Mila 1600g. I, choć przecież zawsze chcę być twardzielem, to był bez wątpienia najtrudniejszy okres naszego życia.
Z Hanią: cała ciąża przebiegała fantastycznie, czułam się dobrze i szczęśliwie. I nagle, jakoś około 27 tygodnia, zaczęła się cała akcja porodowa, zaczęło się rozwarcie, zaczęły się skurcze. Teraz się śmieję, że kiedy jakaś koleżanka opowiada mi o swoim bardzo długim, kilkunastogodzinnym porodzie – ja przebijam: mój trwał dłużej niż 6 tygodni. No ale na szczęście, te 6 długich tygodni, udało się utrzymać niecierpliwą Hankę w środku.
Nie należę do tych, co umieją usiedzieć w jednym miejscu. Te 6 tygodni spędziłam nie tylko w jednym miejscu (w szpitalu), ale i w jednej pozycji, z nogami w górze. Ajajaj, niezła lekcja cierpliwości, mówię Wam. I szczypta schizofrenii: bądź gotowa zostać mamą w każdej chwili, ALE uspokój się, zrelaksuj i spróbuj nie rodzić przez najbliższe 3 miesiące. Tia…
Długa to, i niełatwa, historia, ale wszystko skończyło się dobrze. Hania przyszła na świat naturalnie, mieliśmy szczęście być w świetnym szpitalu, z bardzo dobrym oddziałem dla wcześniaków. Po kolejnych 8 tygodniach życia, już z małą, w szpitalu, Hania przekroczyła magiczny próg 2 kilogramów i mogliśmy zabrać ją do domu.
Oh jak bardzo czekałam na każdy kolejny krok! Pierwsze karmienie piersią (przez pierwsze tygodnie Hania nie miała nawet odruchu ssania, miała rurkę przez nos prosto do żołądka), pierwsze przytulenie (w ciągu pierwszych paru dni nie mogliśmy jej nawet wyjąć z inkubatora), pierwsza kąpiel, pierwszy spacer… Ale wszystko przyszło w swoim czasie. I, mam wrażenie, dało nam przynajmniej potrójne szczęście, po tym oczekiwaniu.
Hania rosła szybciutko, i choć ciągle ktoś zatrzymywał mnie na ulicy, żeby popatrzeć na noworodka („parę dni ma dopiero, prawda?” „Nie nie, 5 miesięcy”), bardzo byliśmy szczęśliwi. Szybko zapomnieliśmy o zmartwieniach i niewygodach, od czasu do czasu sprawdzaliśmy tylko z różnymi lekarzami, czy naprawdę wszystko gra. Grało, i gra dalej.
A z Mileczką? Po 1,5 roku, kiedy mój brzuch z Milą w środku wreszcie troszkę urósł, i już bardzo czekałam, żeby ktoś mi kiedyś ustąpił miejsca w tramwaju (z Hanią się nie zdarzyło, nikt nie zauważył nawet, że jestem w ciąży)… sytuacja się dokładnie powtórzyła. Tyle, że 2 tygodnie wcześniej. Kropka w kropkę: wszystko ok, a potem… krwawienie, karetka i długie tygodnie w łóżku.
Drugi raz był łatwiejszy do przeżycia. Wiedzieliśmy już, że wszystko może być dobrze, że tylko potrzeba czasu. Tyle, że mieliśmy małą Hanię w domu, a to było dodatkowe wyzwanie. Tom nie mieszkał ze mną w szpitalu, a Hania była obrażona, że mamy nie ma w domu, a nawet jak się bawi, to się nie rusza z łóżka. Ehhh. Nikomu nie życzę takich dni.
Wszystkie te kable podłączone do Twojego maleńkiego dziecka, alarmy dzwoniące w głowie, poczucie bycia niepotrzebną (bo lekarze i pielęgniarki tyle mogą i muszą zrobić wokół Twojego dziecka), posiadanie dziecka, ale nieposiadanie dziecka: w domu, obok, blisko. Sprawdzanie, zabiegi, małe i duże problemy, co za huśtawka!
I te ubranka maleńkie, rozmiar 42. Wszystko za duże, wszystko czeka aż małe urośnie, dom czeka, aż wreszcie przyjedzie. Oj długi, długi i powolny start miały te nasze dziewczyny. Ale potem musiało być tylko lepiej. Tak bardzo chcieliśmy spędzać czas razem, tylko razem, bez doktorów i szybki inkubatora między nami. Może to też jakoś zainspirowało nas do wspólnych podróży? Żeby nadrobić czas, nacieszyć się sobą?
Ale wciąż jedna rzecz mnie bardzo boli, kiedy o tym myślę i to piszę. Albo kiedy czytam czy słucham historii o innych, szczęśliwych, porodach i spokojnym rodzinnym czasie zaraz po. My tego nie mieliśmy. Obie dziewczynki były natychmiast zabrane przez sztab lekarzy, do innego pokoju, i to było przecież dobre. Ratowali ich życie i zdrowie, ja to wiedziałam i rozumiałam. Ale wciąż boli. Wciąż się mogę rozryczeć widząc taki szczęśliwy obrazek z brudnym dzieciakiem prosto z brzucha, przytulonym do mamy.
Ale chwilę później, rozglądam się po pokoju, i widzę te moje dwa stworki słodkie. – Mummy, o czym myślisz? – Hania momentalnie wyłapuje mój nastrój. – Czemu jesteś smutna? Mogę ci pomóc? – A Mila przyniesie mi swojego zajączka do przytulenia. I już jest dobrze.
A więc…. drogie mamy i drodzy tatusiowie, wszystkich maleńkich dzieciaków świata, albo zagrożonych ciąż: może być dobrze, naprawdę! Popatrzcie na nas, poczytajcie śmieszne zdania naszej Hani, zaciśnijcie zęby i dacie radę! A jeśli macie ochotę: napiszcie do mnie, chętnie opowiem Wam więcej, podzielę się wątpliwościami, i.. nadzieją. Nic bardziej mi w tamtym czasie nie pomogło niż rozmowy z innymi mamami, które miały podobne doświadczenia. Na serio, nie krępujcie się: anna.alboth@gmail.com. Aha, i czy te malusieńkie dzieciaki nie są najsłodsze? Te inne to takie słonie w porównaniu :)
Nasza książka już do kupienia!
Stało się! Wydaliśmy książkę: "Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej".
Zobacz, poczytaj, może zamów tutaj »
2 Comments
aż stanęły mi łzy w oczach, bo niewiele brakowało, u nas byłoby podobnie, albo gorzej
jakimś cudem wyłapane na rutynowej wizycie rozwarcie w 19 tc, w drugiej ciąży w 20 tc
obie ciąże leżące, nogi w górze i modlitwa o każdy dzień i odliczanie tabletek do końca ciąży, ale się udało, wywalczyliśmy naszych chłopaków, trochę śmiejemy się że przedobrzyliśmy tabletki – Artur urodził się po 41 tc, tyle przeciwskurczowych wzięłam, że potem nic się nie chciało zacząć, a na końcu i tak trzeba było zrobić cc, Filip od razu miał planowane cc, 39 tc
i racja, drugi raz jest łatwiejszy do przeżycia, wie się że jest możliwe, że da się i jest wiara że skoro raz się udało, to drugi też musi
Cieszę się, że dziewczyny wyrosły na takie bystre panienki :-) Mam też córeczkę 2 letnią urodzoną w 32 t.c., teraz spodziewamy się kolejnego, i chociaż wiem, że wszystko może się skończyć dobrze, bardzo bym chciała doświadczyć właśnie normalnego porodu w terminie, nawet tego całego bólu wynagrodzonego małym ciałkiem przy piersi :-)