Dzielić DOM z innymi | Rodzina bez granic


Rodzina Bez Granic

 podróżującarodzina

myślę

Likes

Dzielić DOM z innymi

afternoons_6

Jako student mieszkasz z rodzicami, albo w akademiku, albo ze znajomymi. Potem, już jako para albo jako młode małżeństwo – też się zdarza, że wciąż mieszkacie ze znajomymi (szczególnie tutaj, w Niemczech). Ale kiedy ONA zachodzi w ciążę – szybko szybko szybko – wyprowadzacie się „na swoje“. Budować tylko Wasze, rodzinne gniazdko. My tak nie zrobiliśmy. Dlaczego?

Mieszkamy w tak zwanym WG (Wohngemeinschaft), wspólnym mieszkaniu z trzema innymi, niespokrewnionymi z nami, osobami: z Grecji, Niemiec i Singapuru. Mieszkanie w WG jest bardzo popularne w Niemczech (tylko ci asocjalni wynajmują mieszkania sami). Ale tylko do momentu założenia rodziny. – Naprawdę zostajecie w WG z dziećmi?? A to nie będzie za trudne? I kto chce mieszkać z rodziną z dziećmi? – zdążyliśmy się przyzwyczaić do tych pytań.

Kiedy przeprowadziłam się do Berlina, do Toma, idea WG bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła. To zupełnie co innego niż polskie mieszkania, gdzie studenci chcą po prostu płacić mniejszy czynsz, dzieląc między siebie koszta. WG ma duszę, a ludzie naprawdę żyją razem, a nie obok siebie: dzieląc czas, kuchnie i problemy. Tak jak w dużej rodzinie. Są konflikty (jak w rodzinie), są imprezy urodzinowe, bałagan i porządek – wszystko zależy od ekipy.

Ja dorastałam w Warszawie, w maleńkim mieszkaniu na Ochocie, razem z rodzicami, babcią, bratem, psem, kilkoma gryzoniami i mnóstwem miłości. Ciągle ktoś wpadał i wypadał: sąsiedzi, przyjaciele babci, moi koledzy. A ja strasznie uwielbiałam ten kocioł. Potem nigdy nie umiałam się skupić w bibliotece, zawsze mi tam było za cicho. I jakoś nie umiałam znaleźć wielkiej wartości w ogromnych domach i prywatnej przestrzeni.

Tom dorastał w takim dużym domu, jako jedynak. Zawsze lubił mieć wokół ludzi, ale miał zakaz zapraszania znajomych do domu, więc początek studiów we Fryburgu, a potem w Berlinie – traktował jako prawdziwy początek życia, tego społecznego też. Kiedy przeprowadził się do Berlina, razem z trójką przyjaciół, znaleźli to mieszkanie, w którym mieszkamy do teraz. Świetny team, dobre wibracje. Ale – kiedy dziewczyna zaszła w ciążę – jedna para się wyprowadziła.

A my uwielbialiśmy to życie: zawsze coś się działo, zawsze ktoś miał gości. A jeśli potrzeba ci spokoju i ciszy – zmykasz do swojego pokoju. A jeśli nie – zostawiasz swoje drzwi otwarte, albo idziesz do kuchni, która służy nam za living room, z wielką kanapą w kącie.

Kiedy ja zaszłam w ciążę – też się przenieśliśmy, ale do… innego pokoju. Wielgachnego, z rzędem okien w półkole, i światłem z trzech różnych stron świata. To trochę jak kilka pokoi w jednym, mnóstwo przestrzeni. Dla nas bomba. – Musisz wyjaśnić czytelnikom bloga, że takie pokoje nie istnieją na przykład w Polsce – powiedziała mi koleżanka, która mnie zainspirowała do napisania tego postu.

No więc tak, wciąż mieszkamy w jednym pokoju. I całkiem nam to wystarcza. Dziewczyny mają swój kąt, ze swoimi półkami i bałaganem do sprzątania. A jak już zasną – wcale nie musimy być cicho, bo śpią jak zabite, więc często siedzimy ze znajomymi w innym kawałku pokoju. W jeszcze innym – jest biurko, a za nim biblioteka. No i w mieszkaniu jest przecież jeszcze pięć innych pokoi do aktywnego użytkowania.

Nasi współlokatorzy są jak nasza rodzina. Ja zawsze zazdrościłam tym wielopokoleniowym rodzinom, które żyją razem ze sobą. Można sobie pomóc, można się od siebie uczyć, nigdy nie jest się samemu. I to właśnie mamy u nas. Pamiętam te czasy, kiedy przychodziłam ze szpitala, z maleńką Hanią, a potem maleńką Milą. Boooosh, co ja bym zrobiła bez tych wszystkich ludzi, kiedy Tom był do późna w pracy! Rozmowy, spotkania w kuchni, a wszystko to bez wysiłku ubierania małej i „wyjścia do ludzi”. Nie mówiąc już nawet o tych małych-wielkich momentach pomocy w ciągu dnia – kiedy chcę wyskoczyć na sekundę do sklepu i nie muszę ubierać dzieciaków. Albo jak można dziewczyny zostawić z ludźmi, których świetnie znają i bardzo lubią, i wyjść gdzieś we dwoje. Wcale to zazwyczaj nie jest takie proste, jeśli dziadkowie mieszkają daleko.

Nasi współlokatorzy są jak nasza rodzina. Znamy się świetnie, dziewczynki znają ich świetnie, oni znają świetnie dziewczynki. Małe mają też więcej (poza rodzicami) przykładów zachowań, reakcji, spędzania czasu i robienia różnych rzeczy w różny sposób. Znają przecież też chłopaków czy najlepszych przyjaciół naszych współlokatorów, więc na nasza berlińska rodzina jest jeszcze większa. Zawsze mnie wzrusza jak widzę, kiedy Hania rysuje dom, a w nim wszystkich krewnych i znajomych, znajomych, znajomych.

919454_10152840121420515_1300332959_o

Dziewczynki wiedzą, że mogą grać na ukulele czy na keybordzie w jednym pokoju, że mogą bawić się w logiczne gierki z naszym przyjacielem inżynierem, że moją próbować gotować jakieś kosmiczne potrawy z przyjacielem z Singapuru. Może jestem naiwna, ale naprawdę widzę tyle plusów takiego życia. Ale proszę nie pomylić tego z jakimś kolektywnym wychowywaniem dzieci. Nie nie. One dobrze wiedzą, kto to jest mama i kto to jest tata, i kto może na co pozwalać. I wciąż – ku mojemu zaskoczeniu – nie wykorzystują sytuacji i jeśli któryś ze współmieszkańców da im czekoladę czy cukierka – najpierw przybiegną do nas zapytać o pozwolenie.

893009_10152694660420515_881634237_o (1)

A co z tym, że dziewczynki przyzwyczajają się i zżywają z osobami, które potem wyjadą (bo dostaną gdzieś pracę albo wyprowadzą się do chłopaka)? Przyjmują to jakoś tak naturalnie. – Hanna, Natalie niedługo wyjeżdża na 8 długich miesięcy do Argentyny – próbowałam zagaić temat i przyzwyczaić ją do myśli o rozłące z jedną z najważniejszych dla niej osób. – Ok mummy, a dlaczego? – Bo tam mieszka jej chłopak, za którym bardzo tęskni. – Aha! To ok. Będzie przecież szczęśliwa!

Oczywiście potem tęsknią. Ale my przecież też tęsknimy. Tak jak i za dziadkami czy innymi przyjaciółmi. Ale słodkie i ważne jest to, że oni też tęsknią. Przysyłają dziewczynom prezenty, albo pocztówki, często dzwonią. Grek jak wrócił po jakimś czasie do domu – biegł jak szalony przez korytarz, żeby przywitać się najpierw z Hanią i Milą. Szczęściary, mają sporo osób, które naprawdę o nich myślą.

I sporo osób, które w ostatnich latach mieszkało z nami, nazywa nasze mieszkanie „domem”. Cieszy mnie to straszliwie. W małych pokoikach zawsze są poupychane materace, kołdry i poduszki, dla każdego. A ostatnio strasznie się śmiałam: chciałam nałożyć lody dla mnie i dziewczynek, lody już były na wykończeniu, więc ledwo rozłożyłam je do trzech miseczek. Hania spojrzała na mnie zawiedziona, Mila przebiegła po mieszkaniu, policzyła ludzi i dołożyły obie na stół jeszcze więcej miseczek. Porozdzielały tę resztę pomiędzy chyba osiem osób. – Oni na pewno też chętnie zjedzą lody! Dzielić się, Mummy, dzielić!!

Zazwyczaj w domu coś się dzieje. Często mamy couchsurferów (napiszę o tym też), gościmy znajomych i znajomych znajomych. Ostatnio było sporo muzyków, mieliśmy mini koncerty w naszym pokoju. Gotujemy razem, czasem jeździmy na jakieś weekendowe wypady. Ale – spoko spoko – jak chcemy być sami, albo sami jako rodzina, to po prostu zamykamy nasze drzwi!

Nigdy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem ludzi, którzy chcieliby „mieszkać razem z rodziną” (kiedy ktoś wyjeżdżał na jakiś czas albo na stałe). Dlaczego nie? Pewnie musielibyście ich zapytać. A czemu połowa przedszkola chce popołudniami iść spędzić czas u nas w domu? Może dlatego, że mamy duuuuży korytarz, po którym można nawet jeździć na wrotkach. A może nie tylko dlatego :)

 


Nasza książka już do kupienia!

Stało się! Wydaliśmy książkę: "Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej".
Zobacz, poczytaj, może zamów tutaj »

3 Comments

  • Posted grudzień 6, 2013 at 15:22 | Permalink

    Troche zazdroszcze Hani i MIli – ja bylam wychowywana w cichym domu, nie zamknietym, ale raczej spokojnym. Jednym z minusow takiego zycia jest to, ze teraz za nic nie moge sie skupic, kiedy jest glosno, nie wspominajac juz o spaniu….

    Reply
  • Posted styczeń 11, 2014 at 01:09 | Permalink

    Hej Ania!
    Znalazłem to dzisiaj i nie mogłem się oprzeć, by nie podzie3lić się tym filmem. To à propos życia w małej społeczności i co z tego wynika dla dzieci. I może jako inspiracja dla Was :)

    http://tedxtalks.ted.com/video/Hackschooling-Makes-Me-Happy-Lo;search%3Atag%3A%22tedxuniversityofnevada%22

    Reply
  • Dorota
    Posted marzec 18, 2014 at 19:24 | Permalink

    Myślę, że rzeczywiście super fajne jest to, że po porodzie mieszkałaś z ludźmi. Ktoś był w domu, z kim można zamienić słowo. często kobiety teraz cierpią na depresje poporodową, która wynika z ogromnej samotności. Mężczyzna bierze 2 tygodnie urlopu, a potem wraca do pracy, a kobieta zostaje sama na 10 godzin i czasem nie może wyjść spokojnie do toalety nie mówiąc już o sklepie. Wiele kobiet w wyniku tej samotności bardzo szybko wraca do pracy, nie dlatego, że brakuje pieniędzy czy dlatego, że lubi swoją prace i jest to jej pasja ale właśnie, żeby „wyjść do ludzi”.

    Reply

Post a Comment

Your email is kept private. Required fields are marked *