Co można robić z dziećmi w Alpy Kitzbühelskich? | Rodzina bez granic


Rodzina Bez Granic

 podróżującarodzina

Austria

Likes

Co dla dzieci w austriackich Alpach?

Dlaczego moje dziewczynki były na mnie złe, że pojechałam bez nich w austriackie Alpy? Bo 4 dni z tatusiem nie były fajne?

Oczywiście, że były. Ale wiecie co ten tatuś zrobił? Pokazał im zdjęcia, które wrzucałam na fejsbuka i instagram. A tam… 17 piesków husky! Przytulanie z lamami! Krówki i świnki! Tego było za dużo. Hania, kiedy wróciłam do domu, powiedziała tak: – No i ok, poleciałaś, spotkałaś fajnych ludzi. Ale to jest naprawdę nie fair, że nie powiedziałaś nam, że tam jest tyle zwierzątek!

I teraz już wiem, że trzeba będzie w Alpy Kitzbühelskie wrócić we czwórkę. Wcale nie dlatego, że tam jest niebywale pięknie (czemu nikt mi wcześniej nie powiedział, że Alpy latem są takie ekstra? tylko zimą zawsze byłam!), wcale nie dlatego, że rowery, jeziorka, sery i sznaps. Ale dlatego, że farma haskich, trekking z lamami i krowy, jak z reklamy Milki!

Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po miejscu zwanym „Huskyranch” w rejonie Angerberg . Co tu robić pośród 27 psów husky? Ale właściciel tego psiego ranczo: Martin Eigentler okazał się fascynującym człowiekiem. Uwielbiam ludzi, którzy mają hopla a jakimś punkcie. Którzy mają swoją wielką pasję, ale też wiedzę na dany temat. Mogą to być maszyny do pisania, psy husky albo sadzenie rzodkiewek – w ogóle nieważne, czy mnie to ich hobby interesuje. Ale pasja, z jaką o tym mówią, świecące oczy i radość – to zawsze daje mi kopa. I taki jest Martin, jak opowiada o swoim stadku. Jak przedstawia psy po imieniu i opowiada o ich charakterze. Jak patrzy kątem oka, czy wszystko z jego dzieciakami ok, jak pręży się z dumy, kiedy ich dzieciaki robią wrażenie na innych.
Na Huskyranch można nocować – Martin zbudował gościnne drewniane chatki. Taka trochę indiańska wioska, tyle, że bez wilków. Dla tych, którzy nie potrzebują wiele, ale chcą doświadczyć kontaktu z jego psami. Husky mają niesamowitą energię i muszą się wybiegać, więc poranny spacer z nimi (albo przejażdżka zaprzęgiem) musi być świetnym doświadczeniem.
Ja usiadłam z huskimi na ziemi. Najpierw czułam się trochę nieswojo, obco. Psy do mnie podchodziły, sprawdzały kim jestem. A potem zaczęły się przymilać, przytulać, delikatnie walczyć o moje głaskanie. Jeden, drugi, piętnasty. Po paru minutach bycia otoczoną taką gromadą, poczułam się…dziwnie spokojnie. Opanowała mnie taka totalna harmonia, że aż dziwnie się o tym pisze. Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy Martin opowiadał potem o tym, że wykorzystuje psiaki do dogoterapii z niepełnosprawnymi, a także nadpobudliwymi dzieciakami. Całkowicie mnie to przekonuje!
A następnym razem odwiedzę rancho z naszą szybką Hanią i lubiącą się bez przerwy przytulać Milą! Info o miejscu: tutaj.

A następnego dnia miałam kolejne nowe przeżycia (bo dobrze jest codziennie zrobić coś nowego, nie?). Słyszeliście kiedyś o trekkingu z…lamami? Ja w ogóle nigdy lamy na żywo nie widziałam chyba, więc spotkanie z Ronaldo, Loriotem i Simonem samo w sobie było ekscytujące. Lamy są za słabe, żeby na nich jeździć, nie mają za to problemu z dźwiganiem na swoim grzbiecie 30kg. I dzięki temu mogą się bardzo przydać w kilkudniowych trasach po górach. Namiot, plecak i prowiant na plecy lamy – i w drogę! Żałuję, że nie miałam podczas mojego alpejskiego weekendu dość czasu, żeby wybrać się w taki trekking. Ale spędziłam z chłopakami lamami parę ładnych godzin, robiąc parę ładnych kilometrów. To zabawny widok – ja z lamą na smyczy, więc każdy górski przechodzień zatrzymywał się z pytaniami. A ja: – No tak sobie z lamą spaceruję przecież :) Barbara sprowadziła lamy do swojego domu w Fieberbrunn kilka lat temu. Jest ich wielką fanką i przyjaciółką.
Ja zaprzyjaźniłam się najbardziej z Ronaldo, szefem małego stadka. Ronaldo idzie przed siebie, a co kilkadziesiąt metrów zatrzymuje się, żeby podgryźć trawę, albo gałąź drzewa. Wszystko odbywa się w jego tempie, niebardzo da się go pociągnąć za smycz. Uczy pokory taki spacer. Trochę człowiek popatrzy na góry, trochę w piękne oczy lamy. Barbara powiedziała, że 13-kilogramowa Mila mogłaby pojeździć na Ronaldo. Dopisuje do naszej bucket list na ten rok! Więcej o miejscu: tutaj.

No i oczywiście świnki w Alpach można spotkać, i krowy z dzwonkami. Pewnie to całkiem przeciętne krowy i świnie, ale na słońcu i w górach jakoś nabierają dodatkowego uroku. No i ja dziewczyna z miasta jestem, więc dojenie, przelewanie mleka i robienie serów – to dla mnie atrakcja większa niż dobra wystawa w galerii! W ogóle wydaje mi się, że fajnie jest rozumieć świat jak najlepiej i z jak najbliższej odległości. Jak zapytałam niedawno dzieciaki z przedszkola Hani i Mili skąd się bierze żółty ser – to odpowiedziały, że z supermarketu. Tak samo jak szynka i śmietana. Wasze dzieci też tak myślą? Proponuję wszystkim zadanie na te wakacje: zamiast dziecięcego kursu robienia sushi czy wyjścia do teatru: wycieczka do stodoły i wydojenie krowy. My to zrobimy :)


Nasza książka już do kupienia!

Stało się! Wydaliśmy książkę: "Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej".
Zobacz, poczytaj, może zamów tutaj »

4 Comments

  • Jacek
    Posted lipiec 10, 2015 at 08:11 | Permalink

    no i kolejne miejsce, w ktore trzeba sie wybrac ;) Juz widze dziewczynki w Huskyranch ;) Będzie gruzinski baby husky 2 ;)

    Reply
    • Anna Alboth
      Posted sierpień 10, 2015 at 13:38 | Permalink

      W 7? :)))

      Reply
      • Jacek
        Posted sierpień 11, 2015 at 09:27 | Permalink

        tu mnie masz :) w 7 brzmi super ;)

        Reply
  • Posted sierpień 25, 2015 at 13:09 | Permalink

    Czesc :) Mam nadzieje, ze Twoj blog będzie jeszcze dlugo istnial, ponieważ mam zamiar zaczac go regularnie odwiedzac :) Piszesz naprawdę dużo swietnych rzeczy, bardzo ciekawych, az już nie mogę doczekac się kolejnego Twojego wpisu :) Na kazdy kolejny będę ciekał z wielkim zniecierpliwieniem :) Hehe, pozdrawiam serdecznie :)

    Reply

Post a Reply to Jacek Anuluj pisanie odpowiedzi

Your email is kept private. Required fields are marked *