Maleńka kropeczka w Zatoce Perskiej. Na wiki przeczytałeś, że rządzi nią król, który sam wybiera premiera, wszystkich ministrów i sędziego. Przez google earth obejrzałeś zagęszczone, najbiedniejsze kawałki wyspy i gigantyczne posiadłości rodziny królewskiej. Na twitterze czytasz o masowych aresztowaniach tych, co sprzeciwiają się królowi, oglądasz zdjęcia przestrzelonych głów i pleców po torturach w więzieniach. Dolatujesz do lotniska w części miasta Muharraq, z którego odbiera cię ktoś z lokalnych.
Wyobraź sobie. Jesteś młodym chłopakiem, który przylatuje do Bahrajnu z Zachodu, na – powiedzmy – półroczny staż. Do banku, albo międzynarodowej firmy, albo jakiejś organizacji studenckiej. Trochę poczytałeś, ale nie znasz osobiście nikogo, kto był w Bahrajnie wcześniej. Już na lotnisku widzisz, że prawie wszyscy ubrani są tradycyjnie. Kobiety w długich sukniach, część ma zakryte tylko włosy, u części widać tylko oczy, inne zasłonięte są całkowicie. Nie wiesz, czy patrzą na ciebie, czy gdzieś w dal. Mężczyźni też w długich strojach, z chustami na głowach i czarnym (bo jest zima) kółeczkiem, przytrzymującym te chusty. Zupełnie jak na zdjęciach, które widziałeś wcześniej. O! Ktoś czeka z kartką z Twoim nazwiskiem! Dwóch młodych kolesi i dziewczyna. Jest jedną z tych, które nie wiesz, gdzie patrzą. Abdulla, Ahmed i Rana, siostra Ahmeda. Cieszysz się, że imiona proste, jest szansa, że zapamiętasz. Abdulla, kierowca, wygląda trochę strasznie. Ma długą brodę, duże okulary przeciwsłoneczne i wcale się nie uśmiecha. W sumie Ahmed też nie jest zbyt miły. Ale co tam, może to taka kultura? No nic, wsiadacie do samochodu i w drogę. Rana siedzi razem z Tobą z tyłu, chłopaki z przodu, pokrzykują trochę na siebie, po arabsku. Rana odsłania oczy, raz po raz rzuca ci dziwne spojrzenie. Czasem patrzy tak bardzo, że aż nie wiesz, co myśleć. Czy ona cię podrywa?? A co z tą arabska opresją, przestraszonymi i nieśmiałymi kobietami? Odwracasz wzrok, patrzysz za okno. Migają wielkie wieżowce, czyste chodniki i błękitna woda Zatoki Perskiej. Ale jak zerkasz z powrotem na Ranę, ona wciąż to samo. Widzisz w lusterku, że chłopaki z przodu cię obserwują. Ooo, nie jest to śmieszne. Znów patrzysz w szybę. Jeden minaret, drugi. O, to chyba ten główny meczet z pocztówek? Bilbordy z arabskimi robaczkami, na zewnątrz – mimo ichniej zimy – gorąco, w środku wieje klimatyzacja. A tu nagle czujesz ciepłą dłoń na swoim udzie. Aż się boisz spojrzeć. Rana dotyka cię najpierw delikatnie, potem bardziej zdecydowanie. Szybko łapiesz jej rękę i odsuwasz od siebie. Ona nie daje za wygraną. A wszystko w ciszy, tak ci się przynajmniej wydaje. – Czy ona zwariowała?? Co się dzieje? – zaczyna ci się robić gorąco. Nerwowo patrzysz w lusterko i spotykasz wzrok Ahmeda. Samochód hamuje z piskiem, Ahmed z Abdullahem, krzycząc, otwierają twoje drzwi i wywlekają cię na zewnątrz. – Jak śmiesz?? Co ty robisz? Paskudni goście z Zachodu, myślą, że wszystko im wolno!! – popychają cię, dzwonią gdzieś, krzyczą. Rana stoi z boku, jakby w szoku, przerażona, ale też bardzo dotknięta. Przyjeżdża kolejny samochód, tamci nawet już nie mówią po angielsku. Rozmawiają między sobą, Ahmed podchodzi do ciebie, trzęsą ci się nogi ze strachu. – Co za początek! Co oni będą o mnie myśleli! – przelatuje w twojej głowie. – Ok, niech to będzie ostatni raz! Masz natychmiast przeprosić każdego z nas z osobna, i Ranę najbardziej. – Ufffff – wizje tortur w więzieniu odpływają na dalszy plan. – Przepraszam, bardzo przepraszam, najserdeczniej przepraszam – chodzisz i prosisz o wybaczenie. A w momencie, w którym zrobisz pełne kółko i czujesz się z jednej strony jak kretyn, a z drugiej jak ten, który cudem przeżył, całe towarzystwo zrzuca swoje tradycyjne ubranka (z Raną na czele) i krzyczą: – Welcome to Bahrain!! To taki chrzest był. Żarcik. Żyjesz??
Żyjesz.
A teraz wyobraź sobie, że jesteś kobietą. Tak samo przylatujesz do Bahrajnu. Tyle, że odbiera cię trzech kolesi. Kiedy siedzisz na tylnim siedzeniu, jeden z nich pożera cię wzrokiem. Oczywiście wiesz, że masz jasne włosy i jasne oczy, byłaś już w niejednym kraju, w którym stawałaś się atrakcją. Ale tu masz mieszkać przez pół roku, pracować z tymi ludźmi. Chłopak, Ebrahim powiedzmy, nie odpuszcza. Gapi się i gapi. Patrzysz w dal, udajesz, że nie widzisz. W międzyczasie chłopcy z przodu mówią, że przepraszają, ale nie pojedziemy prosto do twojego nowego domu, ale do domu Ebrahima, bo wszyscy tam już (z firmy czy organizacji) czekają, bo dziś… hurraaaa… wszyscy świętują zaręczny Ebrahima. Narzeczona już czeka, jedźmy szybko. Ebrahim uśmiecha się dumny, a zaraz wraca do swojego cielęcego spojrzenia. Chłopcy z przodu coś między sobą szepczą, atmosfera robi się dziwna. Kiedy dojeżdżacie, tamci rozmawiają z innymi, od początku jesteś traktowana dość oschle. Narzeczona zabiera Ebrahima, a ten nawet z daleka rzuca ci miłosne spojrzenia. Czujesz się bardzo nie swojo i na pewno nie bardzo mile widziana. Siadasz z boku, a za chwilę docierają do ciebie krzyki. Kłótnia narzeczonych, trwa i trwa. Ktoś w końcu lituje się nad tobą, podchodzi i tłumaczy, że to wszystko twoja wina, bo podrywasz narzeczonego i przez ciebie może nie dojść do zaślubin. Proszą, żebyś szybko coś zrobiła, przeprosiła, powiedziała, że wyjedziesz. Ale jesteś przecież za dumna na takie gierki, przecież nic nie zrobiłaś! Ale przez uchylone drzwi widzisz jak narzeczona krzyczy, a Ebrahim zaczyna ją bić po twarzy. No tego już za dużo. Nieważne, że nie twoja wina, niech się dzieje, co chce, wbiegasz tam, przerywasz awanturę, przepraszasz wszystkich, prosisz o wybaczenie. Czujesz się z jednej strony jak kretyn, a z drugiej jak ten, który cudem przeżył i jeszcze kogoś uratował, całe towarzystwo zrzuca swoje tradycyjne ubranka (z narzeczonymi na czele) i krzyczą: – Welcome to Bahrain!! To taki chrzest był. Żarcik. Żyjesz??
Żyjesz.
Historyjek jest więcej. O udawanych porwaniach (z drodze z lotniska, auto zatrzymuje się tylko na chwilę, żeby kupić kawę w McDonaldzie), kłótniach, rozpadach małżeństw itd. Wszystkie je usłyszałam podczas mojego pierwszego wieczoru w Bahrajnie, siedząc wiele godzin w niewielkiej kawiarni nad wodą, paląc podwójnie-jabłkową shishę. Opowiadali ci, co nabierali i ci, co byli nabierani. No mają dystans do siebie, nie powiem!
Nasza książka już do kupienia!
Stało się! Wydaliśmy książkę: "Rodzina Bez Granic w Ameryce Środkowej".
Zobacz, poczytaj, może zamów tutaj »
17 Comments
Wow, ale emocji przyniósł mi jeden wpis! Najpierw strach i przerażenie, potem uniesione ze zdumienia brwi i na koniec ulga i śmiech :) Nie mam pojęcia, co bym zrobiła będąc wkręcona w taki „żarcik”! Przypuszczam, że „ofiarom” zdążyło całe dotychczasowe życie przelecieć przed oczami, a na resztę życia będą mieli co opowiadać i wspominać :)
Bardzo fajny wpis! Trafiłam tu przypadkiem, ale czuję się zachęcona do dalszej lektury :)
Pozdrawiam z zaśnieżonego Chicago, w którym zima jest zimą,
Paulina
Skoro były emocje, to znaczy, że wpis dobry! :) Wielkie dzięki i cieszę się z nowej czytelniczki!
Te żarty nie są wcale śmieszne. Ani w żaden sposób ciekawe czy godne podziwu. Są tylko i wyłącznie obrzydliwe, żerowanie na cudzych najbardziej podstawowych emocjach jest żałosne.
A ja myślę, że są ciekawe. Bo opierają się na naszych (zachodnich) uprzedzeniach. Coś pokazują. Dają do myślenia (mi przynajmniej dały!).
Grożenie ludziom śmiercią nie jest zabawne. Nigdy. Amen.
Nie wiem czy śmieszne czy nie ale jeśli to żerowanie to według mnie na naszych (europejskich) uprzedzeniach, stereotypach i wyobrażeniach o arabskim świecie. Ja sama zapytałam znajomych którzy jechali do Jordanii do pracy na kilka miesięcy czy wezmą ślub z tej okazji- przecież jadą do arabskiego kraju.. Jakoś chwilę potem zrobiło mi się głupio.
Prawda? Ja też się zmagałam z najróżniejszymi moimi pomysłami w głowie przez ostatnie dni. Ciekawe doświadczenie!
Moze Bahrainczycy (tak sie nazywaja?) sa wsciekli na ludzi z Zachodu? Moze sie w ten sposob za cos mszczą? Przyznacie chyba, ze to dosc okrutne zarty… W dodatku przemyslane, zaplanowane… Pieknie gosci witaja! Ja bym tego nie nazwala dystansem do siebie
Też myślę, że to dość okrutne. Ale też trochę otwiera oczy (to mówię po rozmowach z tymi, którzy taki żart przeżyli).
Boże a ja wciąż jestem tak strasznie uprzedzona…
Co to znaczy`?
Spanikowałabym gdyby coś takiego mi się przytrafiło np. gdybym myślała, że jestem porwana. I szczerze mówiąc nie wiem jak bym się zachowała, ale boję się, że moja reakcja na taki żart mogłaby być tak silna, że „żartownisie” byliby zaskoczeni i mogłabym sobie narobić tylko problemów. No i później chyba ciężko byłoby mi komuś zaufać.
Ja bym spanikowana na bank!
Wow, I like the way you write …. This is what we call thriller as you being very creative with cognitive approach, we might ask you to come back to write a novel about Bahrain.
At the end of your journey it was obvious that you had a splendid time in the tiny dot island.
I am using Google translation, I hope its giving the right meaning.
Wow, podoba mi się sposób, w jaki piszesz …. To jest to, co nazywamy thriller, jak jest bardzo kreatywny z poznawczego podejścia, możemy poprosić, aby wrócić, aby napisać powieść o Bahrajnie.
Pod koniec podróży to było oczywiste, że mieliśmy wspaniały czas w maleńkiej dot wyspy.
Salman, google translation sucks ;) But I will write much more about Bahrain in English, no worries ;) And – oh yes, the time was mainly amazing, with meeting very different people with very different background, but still very much in love with the little sweet island.
Cześć!
Fajny wpis! Mieszkam w Bahrajnie od 3 lat, jest tu naprawdę spory przekrój światopoglądowy – od zatwardziałych tradycjonalistów po ludzi z typowo zachodnim stylem życia. To tyczy się też obyczajów, musisz po prostu dobrze trawić :)
W razie pytań, masz mojego maila :)
Ale się zestersowałam!;D Niezłe emocje, ręce mi się spociły;p