Traveling with kids: toys | The Family Without Borders

The Family Without Borders

The Travelling family

Travel tips: with kids

Likes

Traveling with kids: toys

traveling with kids: toys; travel tips

At home kids usually have their own room, usually full of toys. Or at least a corner of the room, usually full of toys. Small, big, dolls, teddy bears, legos, games, balls and rocking horses. How to put it all into a backpack when you travel??

Usually we were travelling for long by car. But even then we had to pack into backpacks (to fly to the place we wanted to buy or rent a car, sometimes on the other continent). And even while travelling by car – it’s smart to think about what toys for your kid will you take. What will you really need? What will the kid really need? And want? And miss?

We also have a lot of toys at home. Even if we believe in the „less is more“ phrase, our kids are getting a lot of presents from our dear friends, and.. they just have it, what to do ;). But trip is trip and we simply had to get our life into two backpacks.

Some days ago we explained the girls that on our Looking for taka Taka Land Trip (start: tomorrow!!!!) we cannot take much with us and that they should think what will they really need. Most of it should fit into their little backpacks. The results you can see on the picture.

Shortly: a favourite teddy bear (Hanna) and the rabbit (Mila), a camera!, 2 little games, many of tiny toys (most of them girls just found somewhere! so there are also stories around them always), 2 books: one in Polish and one in German (good ones! this comes to our backpack, we also have some as pdfs on the tablet), colorful pencils, little note book and little bullshit (balloons, ropes, a table tennis ball).

Will it be enough for few months? Of course not, but first of all: it’s worth to remember that everything can be a toy, from a cup for coffee to ropes of papas pullover, and secondly: we will meet a lot of new toys or kids with toys on the way.

I think just that it’s very important to decide about the choice together with kids. But it’s not only about the toys, but about clothes and.. everything else. Girls are now totally the members of the crew, nope?

And we do believe that intelligent people are never bored, and intelligent parents always find things to do for their kids. You can build a house from hand luggage, chairs and blankets, you can play thousands games, you can count people with red backpacks, you can sing, you can hug and talk, you can drive this super cool trolley through the looooong corridors of the airport, jump from stone to stone or do the competition who will scream his ass louder in some national park of New Zealand :)))

 

PS. And still something special for Poles!

Niedawno napisałam tekst dla magazynu Kontynenty pt. „Lalki z drogi”. Zaczyna się tak jak poniżej, a jeśli chcecie przeczytać więcej – to ten numer Kontynentów jeszcze do 28 marca jest w kioskach.

(….)

Jedziemy. Pół roku z dwójką małych dzieci w podróży? Plecaki wypchane do granic możliwości. Nie ma ani jednego niepotrzebnego, nadprogramowego przedmiotu. Trochę ubrań, kilka pampersów, dużo książek i zero zabawek. Zabawki spotykamy po drodze.

Poznałam takich, którzy w podróż udają się śladami (niech będzie książki albo kogoś wielkiego, czy też starym zapomnianym szlakiem). Poznałam takich, którzy w podróży zbierają (nagrane wywiady, niech będzie o zwyczajach porodów w różnych zakątkach świata, historie o zaliczonych panienkach, butelki najlepszego wina). Poznałam takich, którzy uciekali od danych, faktów i rozmów po drodze.

My, przez nasze dzieciaki, wpadliśmy w pułapkę zabawek. Lalki z drogi. Zawsze się jakaś przyplącze, zamieszka z nami w aucie, znajdzie miejsce w kieszeni plecaka, albo zostanie wysłana paczką do Europy. I potem, po długich miesiącach od powrotu do domu, jak już dziewczyny wreszcie zasną przy nocnej lampce, ja siedzę sobie na kanapie i patrzę w te ich małe oczka. I wiem, ile widziały: brudne wioski zapatystów na południu Meksyku, przykurzony teatr lalek w Birmie, drewniane, rozklekotane domki w centrum Irkucka na dalekiej Syberii.

Zapatysta, 5 pesos

toys_4

O, ta maleńka lalka na breloczku. Twarz schowana za chustą, widać tylko te czarne oczy. A w rękach karabin, duży i ciężki. Niby lalka, a spojrzenie mało dziecinne. Czy to właśnie tak wyglądał przedstawiciel plemiona Majów Tzotzil w noc sylwestrową 1994 roku? Ten, który wyszedł na balkon Goverment Palace? Równo o północy, kiedy prezydent Meksyku właśnie wznosił toast za North American Free Trade Agreement (NAFTA), oni – rebelianci w maskach i ciemnych strojach – rozlali się po miastach Ocosingo, San Cristobal, Altamirano i Las Margaritas w zapomnianym Chiapas na południu Meksyku. Pierwsze strzały zbiegły się z fajerwerkami na Nowy Rok. A ten z chustą na twarzy przemówił z balkonu, najpierw w języku tzotzil, potem po hiszpańsku: Ludzie Meksyku, meksykańscy bracia i siostry! Jesteśmy produktem 500-letnich przepychanek, czas powiedzieć: dość! Aż słyszę to hiszpańskie: Ya basta!!!, siedząc na mojej kanapie.

James, którego spotkaliśmy na jednym z naszych spacerów, a który był wtedy w San Cristobal, mówi nam, że rebelianci przez parę wcześniejszych dni ostrzegali ludność, mówili, co planują, dawali wybór: możecie zostać w miastach, możecie się gdzieś schować. – Wyszedłem na ulicę – wspomina James – a jeden z zapatystów po angielsku powiedział: – Bardzo pana przepraszam za niedogodności, ale to jest rewolucja, proszę schować się do budynku.

Na czele rewolucji stanął subkomendant Marcos. I może to właśnie jego czarne oczy symbolizuje nasza mała laleczka? On najprawdopodobniej nie jest Indianinem, włada biegle kilkoma językami, wcześniej był uniwersyteckim profesorem. Taki trochę Robin Hood czy Zorro, mówił tak: – Tak, Marcos jest gejem. Jest gejem w San Francisco. Jest czarnym w RPA. Jest Azjatą w Europie. Jest Chicano w San Ysidro. Jest anarchistą w Hiszpanii. Jest Palestyńczykiem w Izraelu. Jest Indianinem Maja na ulicach San Cristobal. Jest Żydem w Niemczech. Jest Cyganem w Polsce. Jest Indianinem Mohawk w Quebecu. Jest pacyfistą w Bośni. Jest samotną kobietą w metrze o dziesiątej wieczorem. Jest chłopem bez ziemi. Jest członkiem gangu w slamsach. Jest bezrobotnym pracownikiem, nieszczęśliwym studentem i, oczywiście, zapatystą w górach.

I może zryw, który poprowadził Marcos byłby zrywem jak każdy inny, gdyby nie międzynarodowy rozgłos, jaki zyskali zapatyści. Do San Cristobal zjechali się przedstawiciele pozarządówek, była organizacja Human Rights Watch, był Czerwony Krzyż. Byli celebryci: zespół Rage Against the Maschine i Manu Chao. Nawet Banksy malował na murach San Cristobal! Przyjeżdżali intelektualiści, dokumentaliści, socjologowie, edukatorzy, poeci, przywódcy religijni, dziennikarze, politycy, anarchiści, nie mówiąc już o turystach. I kupowali małe laleczki, i zabierali je do domów.

Teraz też nawet najmniejszych wioskach można je kupić. Małe dziewczynki bawią się nimi, kładą do łóżeczek z liścia palmy, śpiewają piosenki. Czy to wciąż szerzenie idei i propagandy, czy tylko Teresa chce zarobić swoje 5 pesos?

Pippi, 260 koron szwedzkich

I siedzę na tej kanapie, i myślę dalej. A gdyby tak mała María czy Guadalupe z Meksyku trzymała w swoich czarnych od ziemi rączkach zamiast małego zapatysty – małą lalką Pippi Pończoszankę, jak jej koleżanki ze Szwecji? Ze Szwecji, w której od 1842 roku edukacja jest obowiązkowa dla chłopców i dla dziewczynek? Patrzę na Pippi i przypomina mi się nie tylko to, że kosztowała 260 szwedzkich koron, ale także to, jak kochana jest w swoim kraju głównie za wolność noszenia dwóch różnych skarpetek i obnażanie hipokryzji innych.

Albo gdyby taką Pippi dać dziewczynce z którejś z indonezyjskich wysepek? Czy bawiłaby się nią więcej niż drewnianymi lalkami, rzucającymi ponure cienie? O czym rozmawiałaby jej Pippi, czy zadawałaby pytania?

(…)

A potem jest jeszcze o krasnalu za 122 korony norweskie, kurce za 174 ruble, lalkach Rama i Shinta za 245 000 indonezyjskich rupii, kotku za 3 euro i czarodzieju za 97 200 kiatów birmańskich. Przeczytajcie!


Our first book is out!

We have published our first book (for now just in Polish:) about our Central America Trip.
See, read and order here »

One Comment

  • Posted March 29, 2014 at 23:47 | Permalink

    Hi! We have very few toys with us, although the Lego bag seems to keep growing, mostly they don’t play with it. They get a lot more out of little toys, musical instruments, drums, all sorts of cheap objects we pick up as we go, use, play with and leave behind. Same with books, they’ve become disposable, buy, read, ditch. It seems to be working out OK. By the way, I’m a very intelligent person and I’m quite regularly bored, I have a low boredom threshold, so I totally disagree with you there. Although quiet time on planes,buses and trains is a luxury I look forward to, hanging around doing nothing drives me nuts. Maybe why I love to travel so much.

    Reply

Post a Comment

Your email is kept private. Required fields are marked *